Story of one picture


This blog is dedicated to reflections on leadership, business, and technology.
Each story is complemented with photographs, which are worth a thousand words.
Enjoy reading and hearing
Podcast available at:

Tramwaj zwany pożądaniem

Tramwaj zwany pożądaniem

Wednesday, June 18, 2025

by Aleksander Poniewierski, APConsulting

Gdy w 1951 roku Elia Kazan sfilmował sztukę Tennessee Williamsa, dla miłośników kina był to szok. "Tramwaj zwany pożądaniem” to dramat psychologiczny opowiadający o Blanche DuBois, kobiecie z wyższych sfer, która po utracie majątku przyjeżdża do siostry Stelli mieszkającej w robotniczej dzielnicy Nowego Orleanu. Tam wchodzi w konflikt z brutalnym i dominującym mężem siostry, Stanleyem Kowalskim. Zderzenie delikatnej, żyjącej iluzjami Blanche z twardą rzeczywistością i agresją Stanleya prowadzi do jej psychicznego załamania. Film ukazuje napięcia między klasami, destrukcyjną siłę pożądania i kruchą granicę między prawdą a złudzeniem. Od tego czasu motyw ten pojawia się bardzo często w kinie.

Dziś obserwujemy przeniesienie fabuły, narracji oraz motywu przewodniego na dyskusję o sztucznej inteligencji czy technologii ogólnie - w szczególności jednak generatywnej sztucznej inteligencji. Delikatni, wychowani na literaturze i szkolnej nauce intelektualiści zderzają się z brutalnością LLM-ów — i przestają myśleć. Nie tylko krytycznie, ale ogólnie przestają. Można mieć wiele wątpliwości co do tego zjawiska, ale pojawiają się przykłady, że dokładnie tak jest.

Chciałbym zwrócić uwagę na pewien trend, który staje się obecny na naszej rodzimej arenie influencerów sieci społecznościowych. Oceniam go jednoznacznie negatywnie, choć nie jest on nowością — przywędrował z korporacyjnego świata zachodniego. Na czym on polega i dlaczego jest tak podobny do tramwajowej rzeczywistości?

Z chwilą, gdy media społecznościowe stały się nie tyle popularne, co ich obecność zaczęła być koniecznością, w większości korporacji na świecie profesjonalne działy PR (zaznaczam: profesjonalne) postanowiły przejąć konta swoich prezesów i publikować treści w ich imieniu. Jest to jak najbardziej uzasadnione, gdyż po pierwsze: prezesi nie mieli czasu regularnie publikować, po drugie: często nie potrafili obsługiwać tych kanałów, a po trzecie — co najważniejsze — przekaz musiał być spójny z polityką firmy. I zgodzimy się wszyscy, że to było bardzo OK, patrząc na „uwolnienie” (czyli de facto rozpad) wolności słowa, jaka nastąpiła na Twitterze (X). Chyba wolałem, jak było to centralnie zarządzane przez zespół PR.

Ale poza korporacjami, osoby o znanych nazwiskach — przedsiębiorcy, politycy czy „znawcy” tematu — postanowili, że też muszą zaistnieć w mediach społecznościowych. Oczywiście nie mają czasu, ale nie mają też profesjonalnych zespołów PR, więc wynajmują agencje (zazwyczaj z wątpliwym doświadczeniem), aby zajęły się ich mediami społecznościowymi. I tu zaczyna się śmieszność.

Bo gdy dany celebryta dużo jeździ i się udziela, łatwo jest robić relacje — ładne zdjęcia i filmiki. Problem pojawia się, gdy nie ma treści. Co się wówczas dzieje? W imieniu danej osoby tworzone są posty mające przypominać merytoryczne wypowiedzi — mądre i dociekliwe. Analizy sytuacji rynkowej czy politycznej. Nie ma problemu, gdy posty są przepisywane (kopiowane) i zachowują swoją spójność. Lecz gdy zagonione grupy redakcyjne zaczynają bezmyślnie dostosowywać treści do ogólnego trendu lub oczekiwań, wychodzą potworki.

Na początku celebryta, w imieniu którego pisane są posty, jest zadowolony z rosnących zasięgów (często sztucznie kreowanych). Po pewnym czasie ludzie zaczynają komentować i wdawać się w polemikę. Do tego momentu wszystko wydaje się być pod kontrolą. Lecz gdy za plecami „twarzy kampanii” wyrażane są opinie kompletnie oderwane lub sprzeczne z publikowanym przekazem — wtedy jest słabo.

A jest tego coraz więcej w naszych sieciach. Stasiu Kowalski zaczyna dominować. Zaczynamy obserwować bełkot i propagandę — bo to się klika. W imieniu lidera-celebryty, zespoły kreatorów treści chcą zdobywać popularność, więc uderzają w tony: „byłem marnym uczniem, a wyrosłem na geniusza” (czyli: nie ucz się), „technologia nas pozamiata” (czyli: nie stosujmy jej), „amerykańskie firmy to zło” (czyli: uratuje nas amerykański open source) i to, co prosiaczki lubią najbardziej — „chcą nas ocenzurować lub narzucić kontrolę” (czyli: nawołujmy do buntu w imię wolności słowa).

I pojawia się przyzwolenie dla patologii. Do freak-fightów zatrudniani są już nie tylko kryminaliści czy prostytutki, lecz osoby z niepełnosprawnością intelektualną — bo karzeł to za mało. A w elitarnych socialach — jak LinkedIn — wystarczy dopisać, że coś wynika z badań MIT lub Harvardu i można usprawiedliwić każdą bzdurę. Nie można oczywiście zapomnieć o wstawieniu własnego zdjęcia — najlepiej z mokrymi włosami, prosto po kąpieli lub z odwróconym dzieckiem (prywatność!) — aby pokazać, że jest się takim żywym celebrytą. Takim swojskim.

„I have always depended on the kindness of strangers.” – „Zawsze polegałam na uprzejmości nieznajomych” – powiedziała Blanche DuBois. W świecie social mediów, tych sztucznie pisanych przez ghostwriterów, cytat ten pasuje jak nigdy wcześniej.

Zdjęcie tramwaju z Stambułu. Lekka obróbka w telefonie i mamy klimat Orient Expressu. Ale wprawne oko zobaczy, że to nowoczesny tramwaj — choć stylizowany na dostojny, elegancki. Made in China.

Dedykuję wszystkim liderom, którzy mają potrzebę bycia autorytetami — poświęćcie swój czas, a zlecajcie tylko edycję.

No comments yet
Search