Story of one picture
Each story is complemented with photographs, which are worth a thousand words.
Enjoy reading and hearing

Suwerenność technologiczna, czyli co?
by Aleksander Poniewierski, APConsulting
Ostatnio dużo się słyszy no i mówi (sic) o suwerenności technologicznej. Jak zawsze mamy morze ekspertów, którzy się wypowiadają. Ale rzadko kiedy potrafią zdefiniować to pojęcie inaczej niż przez powtarzanie zasłyszanych definicji z Wikipedii. A ta w polskiej wersji językowej otwiera opis suwerenności technologicznej definicją przedstawioną przez panią Blankę Wawrzyńiak (nie znam pani), jako:
„(ang. digital sovereignty) – wyrażenie określające zdolność państw i samych użytkowników do egzekwowania swoich praw oraz kształtowania domeny cyfrowej zgodnie ze swoimi potrzebami społecznymi i rozwojowymi.”
W znalezionych innych dziesięciu językach definicje są oczywiście różne od zdolności państw i organizacji do stanowienia o swoich prawach, aż po możliwość całkowitego tworzenia stosu technologicznego. Ale wiemy, że Wikipedia to często i gęsto rzecz zabawna :)
W świecie pogranicza filozofii, nauk technicznych i psychologii często mówi się o paradoksie mrówki, czyli relatywizmie perspektywy poznawczej. Bardzo trafnie opisywał ten paradoks Steven Johnson w książce „Emergence: The Connected Lives of Ants, Brains, Cities, and Software” (jest darmowa pod adresem: https://archive.org/details/emergence00stev). W wielkim skrócie chodzi o to, że mrówka nie zna mapy mrowiska, a jednak cała kolonia zachowuje się inteligentnie. Paradoks polega na tym, że całość posiada cechy, których żaden pojedynczy element nie jest świadomy.
Wczoraj uczestniczyłem w panelu eksperckim, gdzie podałem inny przykład ten, który przytaczał Milton Friedman w 1981 roku, mówiąc o wolności wyboru i produkcji ołówka. Odnosi się on do słynnego wykładu Leonarda Reada z 1958 roku, w którym wskazywał, że żaden człowiek na świecie nie potrafi samodzielnie wyprodukować nawet prostego ołówka. Wykład (obu panów, naprzemiennie) stanowi kanon zarządzania na większości renomowanych uczelni lub kursów z zarządzania strategicznego.
Mrówka postawiona na balonie chodzi w kółko i wydaje jej się, że to niekończąca się droga. Przedsiębiorca musi mieć partnerów biznesowych, aby stworzyć ołówek. Czy więc możliwe jest, aby jedno państwo stworzyło technologię (lub ją posiadało), która zapewni mu pełną niezależność? Odpowiedź jest oczywista nie może. Przekonali się o tym liczni dyktatorzy, pewni swojej samowystarczalności. Wystarczy pojechać na Kubę, by zobaczyć, jak się to kończy.
Czym więc jest suwerenność technologiczna?
Owa zdolność sprowadza się do możliwości kontrolowania posiadanej technologii i jej rozwijania (niekoniecznie samodzielnie, ale przy zachowaniu kontroli). Świetnym przykładem będzie kontroler PLC. Kupiony raz, niewymagający aktualizacji, kontrolujący powiedzmy pralkę. Dopóki się nie zepsuje lub mamy na wymianę taki sam, pralka może nam służyć przez lata. I często tak się dzieje. Ale wystarczy, że skusimy się na wersję SMART, a programator staje się złożonym układem sterowanym oprogramowaniem i podłączonym do Internetu. Wtedy możemy zostać zaskoczeni komunikatem: „ta wersja nie jest już obsługiwana” albo, co gorsza, zatrzymaniem pralki z informacją „critical error”.
Sprawa staje się bardziej skomplikowana, gdy mamy urządzenie składające się z kilkudziesięciu lub kilkuset elementów programowalnych. Wtedy prawdopodobieństwo „zatrzymania” jest już bardzo duże.
Mowa tu oczywiście o sytuacji rynkowej, wolnej od polityki czy geopolityki. Po prostu pralka. I zapewne nawet przez myśl by nam nie przeszło, by być „suwerennym właścicielem” w tym zakresie. Ale czy na pewno?
Weźmy mój ulubiony przykład ostatnich lat motocykl. Jadąc dookoła świata, chciałbym móc go naprawić (i wierzcie mi wielu podróżników wybiera stare modele, bo są naprawialne, w przeciwieństwie do nowoczesnych, w których nie wiadomo, gdzie kończy się silnik, a zaczyna rama). Kontrolowalność daje bezpieczeństwo. Wiem, co się dzieje, potrafię obsłużyć, naprawić i zmodyfikować czyli dostosować do własnych potrzeb.
I o to chodzi w suwerenności technologicznej. Jak jeden przewód (ten oryginalny) nie pasuje zastąpię go innym, ale pojadę dalej. Jeśli nie chcę, aby ktoś zdalnie usuwał awarie czy kontrolował poziom oleju wyłączam tę opcję. Ale motocykl jedzie dalej. Nie ma znaczenia, kto go wyprodukował ja mam nad nim kontrolę. I oczywiście tylko wtedy, kiedy ma to znaczenie. Często o tym się zapomina w rozważaniach kiedy to ma znaczenie.
Suwerenność technologiczna kosztuje. Nie starajmy się więc myśleć horyzontalnie. Myślmy domenowo i bardzo wertykalnie.




