Story of one picture


This blog is dedicated to reflections on leadership, business, and technology.
Each story is complemented with photographs, which are worth a thousand words.
Enjoy reading and hearing
Podcast available at:

Droga do przebycia

Droga do przebycia

Saturday, March 1, 2025

by Aleksander Poniewierski, APConsulting

Kiedy planowaliśmy z Iwo Poniewierski naszą wyprawę, powiem Wam szczerze – nie mieliśmy pojęcia, na co się porywamy. Po pierwsze, nasze doświadczenie motocyklowe liczone było w tygodniach (dokładnie sześciu od czasu zdania prawa jazdy) i pojedynczych setkach przejechanych kilometrów (ja na swoim liczniku doświadczenia miałem 2000 km praktyki). Przejechanie połowy Ameryki Południowej w ciągu trzech tygodni wydawało się wymagającym zadaniem.

Mierzyłem to wyzwanie jedynie dwoma kryteriami: trasą, którą musimy pokonać – 5500 km – oraz niewiadomą, jaką były moje umiejętności i kondycja. W sumie nic innego nie miało znaczenia na tym etapie. Okazało się, że jest o wiele więcej czynników, a te, które wydawały się istotne, w rzeczywistości nimi nie były.

Pierwsza trasa (dzienny odcinek ponad 500 km) – autostrada z Valparaíso do Lonquimay – w 32-stopniowym upale, z poziomem adrenaliny jak u maturzysty i SportTourerem Kawasaki Versys 1000, zakończyła się niespodziewanie szybko. Z łatwością dojechałem do celu i byłem jedynie trochę zmęczony. Zimne piwo i rozmowa z towarzyszami podróży przy kolacji sprawiły, że strach związany z kondycją zniknął. No bo przecież był to kilometrowo najdłuższy planowany odcinek. Ale nie wiedziałem jeszcze, że podczas wyprawy nie jest najważniejsze, jak długa jest droga, lecz po jakiej drodze się jedzie (warunki). Czasem 100 km po szutrze jest większym wyzwaniem niż 1000 km po asfalcie. Niby oczywiste, ale dla nowicjusza wcale takim nie jest. I miałem się o tym niedługo przekonać.

I wcale nie chodzi o to, że droga może być wyboista, z dziurami czy kamienista. Chodzi o to, czy masz odpowiedni sprzęt i znasz zasady, jak się na tej drodze poruszać. Hamuj tylnym hamulcem (nie naciskaj przedniego), przyspieszaj, gdy tracisz przyczepność – jakież to jest nieintuicyjne! Dostaliśmy z Iwo kilka rad od doświadczonych motocyklistów Konrad Ludwikowski  i Jakub Głąb. Myślę, że gdyby nie te porady, to nasze motocykle już drugiego dnia wyglądałyby jak weterani drogi a my jak zawodnicy futbolu amerykańskiego po rozgrywkach SuperBowl.

Kolejnego dnia zrozumieliśmy, dlaczego na wyprawę na koniec świata zabiera się motocykle z dużymi przednimi kołami, lekkie (lub relatywnie lekkie) i bez systemów automatycznej korekcji zawieszenia. Te systemy powodują, że komfort na asfalcie jest pełny, ale niestety podczas jazdy po szutrze komputer głupieje i odmawia posłuszeństwa. Nie mogąc poradzić sobie z ilością informacji, zawiesza się i wyłącza całe wspomaganie, w tym poziomowanie zawieszenia, czyniąc je płaskim jak deska. A to odczuwa się w kręgosłupie i rękach.

Dalsze dni przynosiły kolejne zaskoczenia. W czasie pierwszych dwóch tygodni mieliśmy wspaniałą pogodę – brak deszczu i mały wiatr. Warunki do jazdy były znakomite. Ale wjeżdżając na 150-kilometrowe odcinki szutru, te warunki miały jeden bardzo poważny mankament – kurz. Unoszące się kłęby białego lub ceglanego pyłu z aut i innych motocykli, nie rozwiewane przez wiatr, dawały efekt podobny do jazdy we mgle. Tyle że po kilku kilometrach w ustach i oczach, nie mówiąc już o ubraniu czy kasku, odkładała się warstwa pyłu jak po cyklinowaniu parkietu.

Z kolei w ostatnich dwóch tygodniach wyprawy, szczególnie na Ziemi Ognistej, wiał wiatr. Ten obszar naszej planety z tego słynie. I dopóki nie doświadczysz, czym jest wiatr wiejący z prędkością 50 km/h i w porywach do 70 km/h, wydaje Ci się, że maszyna ważąca blisko 300 kg jest ciężka. A no nie jest. Nie dość, że jedziesz w przechyle 25 stopni, to jeszcze, gdy nadchodzi poryw, z łatwością przenosi Cię z jednego pasa ruchu na drugi. Jak nic nie jedzie z naprzeciwka – jest OK, ale gdy widzisz zbliżające się samochody, zaczynasz modlić się o stabilność. Ale nie możesz zwolnić (bo do przejechania masz kilkaset kilometrów), więc koncentrujesz się na drodze i z uwagą oczekujesz podmuchu, aby móc zareagować. Schodząc z motocykla, Twoje ręce i nogi drgają jak po nocy spędzonej w klubie Ibiza w Gwizdzinie.

Zdjęcie zrobione w Lago Argentino. W tle Fitz Roy – symbol argentyńskiej Patagonii.

Dedykuję to wszystkim, którzy rozpoczynają nową przygodę. Kiedy nieznana jest droga i nie wiedzą, czy dadzą radę. Ważne jest, aby słuchać rad tych, którzy wiedzą, jak sobie radzić, i są otwarci, aby podzielić się dobrymi wskazówkami.

No comments yet
Search